
Odpowiedź na pytanie o to, czym jest niepodległość wydaje się prosta i oczywista, ale taka nie jest. Niby państwo niepodległe to… No właśnie.
Najbardziej niepodległym państwem na świecie jest Korea Północna. Ani Stany Zjednoczone, ani państwa europejskie, Chiny, czy Indie, etc. tylko właśnie Korea Północna. W innych państwach w mniejszym lub większym stopniu administracja i legislatura zależne są od czynników zewnętrznych i wpływów wewnętrznych – umowy międzynarodowe, handel, duże, ponadnarodowe firmy. Takie Stany Zjednoczone w mgnieniu oka zostałyby zredukowane do państwa-bankruta, gdyby Chiny przestały kupować amerykańskie obligacje. Wielkie firmy z sektora high-tech i paliwowego (a wcześniej np. motoryzacyjne) dyktowały rządom i parlamentom korzystne dla siebie rozwiązania.
Państwo niepodległe a kraj niepodległy. I gdzie w tym wszystkim jest człowiek?
Niepodległe państwo to jakiś fragment ziemskiego globu, o bardzo precyzyjnie (albo prawie precyzyjnie) zdefiniowanych granicach, w którym jakaś administracja decyduje, co jest „prawem” a co nie. Im mniej owa administracja ulega wpływom zewnętrznym i wewnętrznym, tym bardziej „państwo” jest niepodległe.
Administracja decydująca może liczyć od jednej osoby wzwyż. I dlatego Korea Północna jest (przynajmniej tak mi się wydaje) najbardziej niepodległym państwem świata – administracja decydująca zredukowana jest do woli jednego człowieka i „wszystko jasne”. W Najjaśniejszej i Odrodzonej wiele zależy od zakompleksionej Balbiny, ale nie wszystko przecież, bo drobny fan miękiszonów potrafi wspomnianej Balbinie (w powieści mecenasa Romana Giertycha „Balbinowskiemu”) zrobić z dupy jesień średniowiecza. W Stanach Zjednoczonych Prezydentowi w decyzjach mącą np. lobbyści a w Niemczech Kanclerz musi słuchać „głosu środowisk przemysłowych, które zainwestowały pieniądze w zachodniej Polsce”.
Scenariusz ćwiczony na całym świecie, ale z różnym skutkiem i w różnej skali, bo – żeby wszystko było jasne – wszędzie na świecie lobbyści/ środowiska przemysłowe/ posiadające kasę/ dostęp do niejawnych i kompromitujących materiałów/ kuzyni i znajomi królika decydują o przyszłości.
I dlatego JK-M może mówić, że (kraj) Polska jest pod okupacją (państwa) Polska.
„Państwo” zwane „Polska” od kilkudziesięciu lat dość dokładnie pokrywa się powierzchniowo z krajem pt. „Polska”.
Dość, czyli prawie.
Problem z „dość” polega na tym, że Polska („państwo”) zajmuje obszar o jakieś 50% większy niż zajmuje „kraj” Polska. Oczywiście migracje ludności trochę popieprzyły w temacie, ale zasadniczo to ani Śląsk, ani Kaszuby, ani Pomorze, ani „polska Litwa”, ani Łemkowszczyzna i zachodnia Ukraina nie są „polskimi ziemiami”. Tam nie było „Polski”.
Choć teraz jest.
Rzeczpospolita Polska.
Od jakichś trzystu lat „Polska” to takie kacapstwo, ale z pretensjami i mówiące po polsku.
Ok – koniec wybiegania w bok i w poprzek.
Polska (państwo) jest jakoś niepodległe, ale kraj (Polska) ma tak samo przesrane jak inne „kraje”, które są okupowane przez „państwa”.
…
Kosovo je srce Srbije…
No, zasadniczo i historycznie to Kosowo nawet i owszem jest sercem Serbii, ale geograficznie i politycznie, to teraz bandyckie państwo muzułmańskie, w którym większość stanowią Albańczycy.
A skoro obowiązuje zasada samostanowienia „narodów”, skoro wbrew umowom można było dokonać rozbioru Serbii, to nie można się dziwić, że rosyjskie skurwysyny zaanektowały Krym i że kiedyś kilka bloków na Ursynowie, zamieszkanych przez Wietnamczyków, postanowi ogłosić niepodległość.
I będę ich popierał.
Będę popierał Kaszubów, Ślązaków, Prusaków w ich „walce narodowowyzwoleńczej” spod polskiego panowania (oraz „Potwornościowych Spaghetciarzy” jeśli i oni zdecydują, że nie są czymś-tam/ kimś-tam/ Polakami).
Więcej – pójdę na kolaborację z każdym, kto zapewni mi więcej osobistej wolności nawet za cenę rozpirzenia Chrystusa Narodów, Najjaśniejszej i Odrodzonej Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej ¾ litra na twarz…
Że co?
I teraz przechodzimy do problemu relacji „państwo” – obywatel.
Otóż pytanie podstawowe:
Co jest ważniejsze – niepodległość administracji, urzędników i skurwysynów różnej maści strojących się w piórka narodowo-państwowe, czy może jednak wolność jednostki, możliwość życia w zgodzie z wyznawanymi wartościami?
Co jest dla mnie lepsze – bycie jakimś stłamszonym i totalnie zajebanym Unem w Korei Północnej, czy wolnym Wokulskim w stłamszonej „Polsce” pod rządami caratu?
Co jest lepsze:
Niewolnictwo w „wolnym kraju”, czyli „niepodległym państwie”, czy wolność w… w czymś tam, co się jakoś tam nazywa i może trochę z obca brzmiąco?
Co Cię, Szanowny Czytelniku, bardziej jara – Wielka Polska od Morza do Morza (a Ty sam w dupie totalnej), czy jednak Twoje możliwości od bieguna do bieguna, wszędzie i zawsze?
Odpowiedz sobie na pytanie a potem możesz mnie zjebać za to, co napisałem.