
Ludzkość mnie zadziwia! Uzurpujemy sobie bowiem prawo do określania siebie samych mianem „sapiens”, jako jedynego obecnie istniejącego gatunku na Ziemi, ale w swej masie za cholerę na to określenie nie zasługujemy.
Są, oczywiście, wyjątki. Są ludzie twórczy, zadający pytania by znaleźć odpowiedzi, są ludzie, którzy budują i w tym co budują starają się zawrzeć wiedzę i doświadczenie wierząc, że ich dzieło jest dobre, służy światu.
Są ludzie odważnie kroczący w przyszłość mając przeszłość w pamięci – nie po to by ją roztrząsać, ale by unikać powtarzania błędów. Są ludzie, którzy wątpią, wciąż i wciąż testują autorytety, deklaracje i ideologie wierząc, że można inaczej, lepiej, uczciwiej, godniej, efektywniej.
Niestety, większość to leniwce intelektualne i moralne cepy – siedzą w jaskini wpatrzeni w cienie igrające na ścianie nie zdając sobie sprawy z nieprawdopodobnego piękna prawdziwego życia. Toną w oceanie bezsensownych zbitek słów, wywijają pałkami zużytych, pustych kalek pojęciowych a mord w ich oczach gości, gdy ktoś nie z ich plemienia się okaże. I zasypiają szczęśliwi, gdy zmęczeni udaną pogonią za iluzorycznym spełnieniem ściskają w ręce nowy telefonik zielony, zawiesili na ścianie bardziej płaski (to możliwe?) telewizor, biurko przyozdobili nieprawdopodobnie rozbudowaną konsolą do gry, albo pochwalili się papierem, który stwierdza, że zostali docenieni stołkiem w robocie, do której prędzej nadaje się upośledzony, pijany leming, niż oni. Patrzą z góry na nieudaczników, którzy nie zebrali pierdyliona lajków, czy zachwyconych wpisów, gardzą tymi inaczej definiującymi wartość dobrego, porządnego bycia.
Opisywanie owego teatrum to zajęcie dla kogoś nieprawdopodobnie wytrzymałego i odpornego.
Żeby wszystko było jasne – nie twierdzę, że należę do pierwszej grupy, nie twierdzę, że wiem. Ja tylko szukam, pytam, uczę się. A przynajmniej się staram.
W tym całym pierdolniku jest kilka miejsc i społeczeństw, które szczególnie mnie zadziwiają. Nie będzie chyba dla nikogo z Szanownych Czytelników moich tekstów dziwnym, gdy stwierdzę, że między innymi szczególnie zadziwia mnie Polska i Polacy.
Really!
Może dlatego, że tutaj większość życia spędziłem i to miejsce (kraj i „państwo”) oraz tych ludzi znam (chyba) najlepiej.
Teraz następuje dynamiczna zmiana akcji-narracji!
Zinstytucjonalizowane społeczeństwo, czyli tzw. „państwo” i zinstytucjonalizowana wiara, czyli religia – dwa kamienie milowe na drodze ku zatraceniu; dwa filary najohydniejszych i najpotworniejszych zbrodni, niewyobrażalnego bólu i cierpienia; bagno, wylęgarnia niewymownych podłości; dwie składowe, z których powstaje wiecznie skażona gleba rodząca tylko zło, plugawość, małość i ich koszmarną gloryfikację; dwa, i wystarczą tylko dwa, pierwiastki tworzące przepis na ubóstwienie głupoty, wychwalanie podłości, wynoszenie na piedestał zakompleksienia; kotwice przyspawane do skrzydeł myśli.
Niestety, przeświadczenie, przekonanie, że „państwo” jest potrzebne jest powszechne – „gdy nie będzie państwa, to kto będzie mnie bronił, gdy wróg granice przekroczy” i „kto będzie mnie bronił, gdy bandyta nocą z cienia wychynie i młotkiem na mój pukiel loków się zamachnie”, „kto będzie mnie leczył, gdy nie będzie państwa”, „kto będzie uczył moje dzieci, gdy nie będzie państwa”, „kto będzie budował drogi, gdy nie będzie państwa”, „kto zbuduje sieci energetyczne, gdy nie będzie państwa”, „kto będzie regulował dostęp do częstotliwości radiowych, telewizyjnych i ogarnie internet, gdy nie będzie państwa”, „kto zadba o normy żywności, gdy nie będzie państwa”, „kto…”.
„No w mordę jeża! – państwo musi być! i basta!”.
I teraz twist:
Dlatego właśnie szczerze zadziwiają mnie Polacy – to jakaś kacapska masa. Zasadniczo mają wszystko w dupie (proszę sprawdzić statystyki udziału w wyborach – największą partią w Polsce jest „Mam Wszystko W Dupie”). Zasadniczo mają pretensje do wielkości, ale niewiele o tym świadczy. Zasadniczo są przeświadczeni o swojej wyjątkowej roli, ale NIC o tym nie świadczy. Zasadniczo mają pretensje do wszystkich, ale jakoś nigdy do siebie.
Oczywiście, to ujęcie statystyczne, bo wśród polskojęzycznych kacapów są, wcale liczne, jednostki wspaniałe.
Albo wybitne.
Albo zwyczajnie dobrzy ludzie.
Ale co z tego, skoro zostają przywalone polskim cielskiem pretensjonalnego matolstwa.
I teraz wyjaśnienie tytułu:
Ludzie nie zasługują na to by określać ich mianem „sapiens”, bo są (w swej masie) bezmyślni – zamiast uruchamiać synapsy w poszukiwaniu odpowiedzi na zadane pytania oczekują, że ktoś za nich ów proces dokona. I z zasady akceptują wynik bezrefleksyjnie. Oznacza to, że jedyne czego oczekują to zestaw prawd objawionych. A prawdy objawione przekazuje Bóg.
Bóg jest nieomylny oraz ma jakieś tam dodatkowe popierdolone atrybuty.
Bóg jest osobowy – wszelkie kombinacje alpejskie, że to byt nieokreślony, niedefiniowalny, etc. nie mają znaczenia, bo Bóg jest osobowy.
W Polsce Bóg jest bardzo osobowy!
Bogiem jest Jan Paweł Zwei a Lech Kaczyński za chwilę doń dołączy.
Jezus jest też… No, pojawia się w narracji, ale niezbyt agresywnie (jednak to Żyd/żyd…).
Jest też Matka Boska Kaczyńska i ta druga, śniadolica z Częstochowy (ta która wydała na świat Jezusa).
Ale Bóg jest ŻYWY przecież!!!
I onże Bóg Żywy stąpa między nami delikatnie rozsiewając różaną woń zbawienia i shit-class-ticket-to…
Fucking disaster!
A imię Żywego Boga Stąpającego, który sprowadza shit-class-ticket-to-fucking-disaster brzmi – Jarosław!
Jest w tym wszystkim pewien problem – otóż Jarosław-Śpiący-Trzynastego-Grudnia nie jest „bogiem”. Jest bałwanem.
To zwyczajny (choć trochę niezwyczajny) lokalny bałwan – każdy religioznawca wyjaśni znaczenie.
Problem w tym, że nad Polską nie sprawuje pieczy wyjątkowej Bóg, ale wyjątkowy bałwan.
I wsio.
A w kolejnym tekście o umowie kandydatów na posłów z wyborcami oraz o PiSuarowych kadrach.