Apokalipsa zombie a współczesny świat białego człowieka

Felieton Pawła Siegera Apokalipsa zombie a współczesny świat białego człowieka

1 października 1968 na ekrany kin wszedł film George’a Romero „Noc żywych trupów”. I się zaczęło… A właściwie zaczął się. Pochód zombie, pochód nieumarłych się zaczął. Co prawda Romero nie wymyślił zombiaków, ale jego film był tym, który doprowadził do „wprasowania” żywych-martwych w popkulturę i teraz zombie są wszędzie: w kinie, w telewizji, w serialach, w muzyce, na plakatach, koszulkach oraz…

Ale o tym trochę później.

Kilka dni temu obejrzałem ostatni odcinek serialu o apokalipsie zombie, „Black summer”. W przeciwieństwie do dość głupawego „The walking dead”, tutaj jest to „coś”, co powoduje, że nie mamy wrażenia, iż tracimy czas. Świetnie budowany nastrój, fantastycznie prowadzona narracja, bardzo przemyślana, wyrafinowana praca kamery, doskonałe składanie całej opowieści i poszczególnych historii, niesamowite dialogi i – co najważniejsze – wielowymiarowi bohaterowie. Człowieczeństwo postawione pod ścianą, nieoczywiste wybory, „zasady współżycia społecznego”, normy moralne – świat cały masakrowany, maltretowany, przenicowany, przeżuty i wypluty przez niewyobrażalnie katastrofalne wydarzenie.

Uderzenie wirusa…

W dniu, w którym skończyłem oglądać „Black summer”, znalazłem w necie artykuł o tym, że gdzieś w polskim lesie ktoś zrobił zdjęcie mrówki zainfekowanej maczużnikiem, czyli grzybem z rodzaju ophiocordyceps (w Polsce występuje ophiocordyceps ditmarii).

Grzyby z tego rodzaju są pasożytami żerującymi na owadach. Zarodniki grzyba atakują ofiarę (mrówkę, osę, etc.), a rozwijając się w ciele owada powoduje, że zmienia on swoje zachowanie – staje się takim owadzim… zombie.

Jest jeszcze jeden sposób stworzenia zombie – czary voodoo. W tym przypadku przepis zakłada użycie jednego czarownika oraz garści skomplikowanych, bardzo wyrafinowanych zaklęć i rytuałów, którym poddany zostaje jakiś nieszczęśnik. W efekcie otrzymujemy typowego żywego-martwego.

Wirus, grzyb, czarownik z zaklęciami…

Wirus pojawia się nie wiadomo skąd, atakuje organizm, wyłącza pracę mózgu – ofiara nie przypomina myślącego i czującego człowieka, staje się maszyną nastawioną na realizację tylko jednego zadania: roznosić wirus.

Zainfekowana grzybem mrówka porzuca krewniaków, wyprowadza się z mrowiska, zapiernicza na drzewo, wgryza się w liść i umiera. A grzyb rozrastając się przebija się przez ciało martwego owada. Na koniec z głowy nieżywej mrówki wyrasta dziwna szypułka, z której wysypują się nowe zarodniki infekujące kolejne mrówki.

Czarownik odprawia tajemniczy rytuał, szepcze zaklęcia, czasem pomaga sobie dodatkowymi utensyliami i upatrzona ofiara staje się bezmyślną marionetką w rękach szaleńca.

Przy okazji – ciekawe jest to, że istnieje wirus, który może człowieka przemienić w bezmyślną maszynę do niszczenia i zabijania. To wścieklizna.

I tak oto wyimaginowane i rzeczywiście istniejące wirusy, pasożytnicze grzyby, którym nic stoi na przeszkodzie by infekować organizmy bardziej złożone niż owady i szaleni kapłani karaibskich wysp osiągają ten sam cel – sieją destrukcję, zniszczenie, amok.

Najbardziej interesujące jest jednak chyba to, że bez wirusów, grzybów i czarowników-kapłanów udało się osiągnąć efekt prawie całkowitego uzombienia cywilizacji białego człowieka.

Szans na powrót „starych, dobrych czasów” raczej nie ma, więc chyba lepiej, by wszystko już do końca w tym naszym świecie pieprznęło i by pojawiła się jakaś nowa jakość, nowa spójna idea.

Tylko co nią będzie…?

Leave a Reply